Przygoda w Murzasichlu.
Z plecakiem na plecach, z duszą na ramieniu ( to ja ) w piękny słoneczny piątek, 28 stycznia, pełni nadziei i optymizmu wyruszyliśmy z Dworca Centralnego w kierunku Zakopanego po przygodę, zabawę i białe szaleństwo. 

Przygotowani na wszystkie możliwe okoliczności, będąc w pełni zaszczepieni, włączyliśmy czerwone światło w związku z szalejącą dookoła pandemią COVID-19. Omikron czaił się w każdym zaułku, lecz nasza czujność i trzymanie się zasad bezpieczeństwa w tej nietypowej sytuacji zwyciężyły. Wyjechaliśmy zdrowi i wróciliśmy zdrowi ( bez omikrona ). Był czas gdzieś się ruszyć, bo przesiadywanie w domu przy komputerze wszystkim się już znudziło. Z nadzieją na nowe doświadczenia jechaliśmy w wesołym pociągu do Murzasichla. 

Na miejscu przywitał nas śnieg i tłumy turystów spragnionych tego samego co my, białego szaleństwa. Z wiarą we własne siły podjęliśmy się trudnego zadania szusowania po Murzasichlańskich stokach. Codziennie jeździliśmy na nartach pod czujnym okiem instruktora, pana Huberta. Rywalizowaliśmy z grupą koleżanek i kolegów jeżdżących na snowboardach z instruktorem Konradem. Była to grupa bardzo aktywna. Jeździliśmy rano, czasami po południu i prawie zawsze wieczorem. Chcieliśmy udowodnić, że po czasie spędzonym przy komputerze, musimy się wyszaleć na śniegu. Narty i snowboard to wspaniały rodzaj rekreacji. Kto raz spróbuje, ten będzie zawsze ich miłośnikiem.

Fajnym sposobem, żeby się trochę rozruszać są wycieczki piesze. W grupach „program max” i „program rekreacja” wyruszyliśmy drogą przez las do miejscowości Małe Ciche. Po drodze można się było nieźle powygłupiać: lepić bałwana, bić się na śnieżki, robić „orły” na śniegu albo przewracać się. Ciekawym doświadczeniem była wycieczka na Gubałówkę, gdzie zwykle robi się piękne zdjęcia pamiątkowe. Tym razem wiało i śnieżyło tak mocno, że niewiele było widać, ale jazda kolejką szynową była fajnym, nowym doświadczeniem. 

Zmęczone mięśnie po intensywnym wysiłku regenerowaliśmy w basenie w Zakopanem. Najfajniej było wygrzewać się w basenie zewnętrznym w ciepłej wodzie, a w przerwach tarzać się w zimnym śniegu. To było ekstremalne  przeżycie. To naprawdę regeneruje i człowiek staje się jak nowy. 

Nie ma obozu bez grilla. W wieczór przed wyjazdem zorganizowaliśmy towarzyskie spotkanie wszystkich uczestników i naszych przyjaciół przy grillowanych kiełbaskach i zabawach zorganizowanych przez obozowiczów. Były żarty z nas samych, parodie, dużo śmiechu i wręczanie wyróżnień dla najbardziej aktywnych narciarzy. Bawiliśmy się jeszcze długo w świetlicy, wiedząc, że krótkie spanie uzupełnimy w domu.

Przyszedł czas pożegnania i czas planów na przyszłość. Fajnie byłoby kontynuować zabawę z nartami, czy „deską”. Teraz czekamy na śnieg w przyszłym roku i możliwość powtórzenia tej przygody za rok. 

Wracaliśmy z przygodami do Warszawy, mocno naładowani pozytywną energią. ( ja wracałam już bez „duszy na ramieniu”, wiedząc że jesteśmy świadomi i odpowiedzialni ). Widząc radość na twarzach młodzieży, aż chce się powtórzyć tę chwilę. 

Uczestnicy obozu dziękują sponsorowi – Fundacji Surdus, dzięki której możliwe były opisane doświadczenia. 

A ja dziękuję wszystkim za pięknie spędzony wspólny czas. Żyjmy aktywnie, wykorzystujmy każdą chwilę!


Jolanta Rybicka​

Ustawienia dostępności

© 2017 Ośrodek Szkolno-Wychowawczy dla Głuchych w Warszawie